Recenzja filmu

Avatar (2009)
James Cameron
Artur Kaczmarski
Sam Worthington
Zoe Saldaña

Baśń XXI wieku

Nie lubię filmów 3D. Trójwymiar mnie nie przekonuje, nie wygląda realistycznie. Długo ociągałem się ze zmierzeniem się z "Avatarem". Nie byłem w stanie uwierzyć, że możliwa jest tak dokładna i
Nie lubię filmów 3D. Trójwymiar mnie nie przekonuje, nie wygląda realistycznie. Długo ociągałem się ze zmierzeniem się z "Avatarem". Nie byłem w stanie uwierzyć, że możliwa jest tak dokładna i zadbana realizacja filmu, że według niektórych krytyków, James Cameron rozpoczyna nową epoką w dziejach kinematografii. Czy rzeczywiście reżyser wyznacza nowe ścieżki, czy rzeczywiście technika jest tak perfekcyjna? Na pierwsze pytanie musi paść odpowiedź nie, na drugie - tak.

W połowie XXII wieku ludzkość jest już w stanie odbywać dalekie podróże kosmiczne. Gdy na księżycu gazowego olbrzyma, Pandorze, odkryte są złoża rzadkiego i bardzo cennego minerału, Unobtainium, z Ziemi wyrusza ekspedycja górnicza, która zakłada tam stałą bazę. Do jednego z kolejnych transportów w ostatniej chwili dołącza Jake Scully (Sam Worthington, Terminator: Ocalenie), weteran, były komandos, sparaliżowany od pasa w dół. Ma zastąpić swojego zamordowanego brata w programie Avatar - poznawania obyczajów i kultury zamieszkującej planetę inteligentnej rasy Na'vi za pomocą sztucznie wyhodowanych awatarów. Pułkownik Quaritch (Stephen Lang, widziany ostatnio w Człowiek, który gapił się na kozy i Wrogowie publiczni) ma dla niego również inne zadanie: Scully ma 3 miesiące na infiltrację wioski Na'vi i zmuszenie mieszkańców do przeprowadzki, gdyż pod osadą znajdują się najbogatsze złoża Unobtainium na całej planecie. Jake dostaje się do wioski i zostaje w niej zaakceptowany. Neytiri (Zoe Saldana, widziana w najnowszej filmowej wersji Star Treka), córka wodza uczy go wszystkich niezbędnych do przeżycia na Pandorze umiejętności i poznaje ze wszelkimi sekretami Na'vi. W miarę upływu czasu byłym komandosem zaczynają targać wątpliwości co do słuszności podjętych decyzji...

"Avatar" przypomina mi "Transformers: Zemsta upadłych". Jeden człowiek, niemal całkowicie nieprzystosowany do powierzonej mu funkcji ratowania świata (niezależnie od galaktyki, w której się ten świat znajduje) musi go jednak ocalić. Jednak film Camerona zdecydowanie lepiej radzi z takim tematem. Jeśli film Baya nazwie się naiwną bajeczką dla małych i dużych chłopców to "Avatar" jest poważną przypowieścią dla dojrzałych widzów. Co jest jednak najważniejsze, nie widać tego na pierwszy rzut oka. Tuż po obejrzeniu pomyślałem jedno słowo: infantylne. Zwłaszcza, że ostatnia godzina filmu skłania się już w stronę typowej produkcji pod publiczkę. Dopiero po pewnym czasie przyszła refleksja: tu jednak jest jakieś przesłanie. Ba, nie jedno, to najbardziej oczywiste, poruszanych jest kilka kwestii. Cameron rozprawia się z problemami rasowymi, bardzo dużo mówi o ekologii i problemie nadmiernej eksploatacji ziemskich zasobów surowców naturalnych. Wszystko to jest głębiej przemyślane, nie jest nachalnie podane, znajduje się gdzieś pomiędzy kolejnymi zdaniami, niczym reklama podprogowa. Żałuję tylko jednego: że to działanie będzie miało mniejszy skutek od wspomnianej reklamy. Nie wszyscy widzowie wychwycą te drobne sugestie. Jestem pewien, że sam przeoczyłem kilka ważnych dla reżysera tematów. Ale czego oczekiwać po dzisiejszej publice, tak ogłupionej "arcydziełami", ci bardziej na to odporni mogą po prostu i w tym filmie nie szukać głębszego sensu. A szkoda, powinni.

"Avatar" przypomina mi "2012". Te efekty... Jednak i w tym wypadku reżyser filmu, Roland Emmerich, może być nazwany czeladnikiem przy mistrzu Cameronie. W 2012 efekty specjalne są znakomite i mimo ogromnego wysycenia nimi filmu trzymają wysoki poziom. Są jednak po prostu powtarzalne. Proszę pana reżysera, my to już wszystko widzieliśmy, i to w pana filmach. A "Avatar" jest pod tym względem bardzo świeży, wręcz novum. Wiele już powstało zero-jedynkowych planet, ale wszystkie w mniejszym lub większym stopniu podobne były do Ziemi. Podobieństwo Pandory sprowadza się tylko do, podobnie jak na niebieskiej planecie, istnienia flory i fauny. Tyle. Bo wszystkie rośliny i zwierzęta są niepodobne do niczego dotychczas wdzianego. Dwumetrowe kwiaty, zwijające się w ułamku sekundy po dotknięciu czy mech świecący przy stąpaniu po nim... Malutkie owady o skrzydłach a la machina latająca Leonarda da Vinci lub turok - wielka, latająca, kolorowa bestia, posiadająca cechy koguta i smoka... Cały ten świat jest kolorowy, niesamowicie piękny. Oglądając ten film czujemy, jakbyśmy przekroczyli granice jakiejś baśniowej krainy, żywcem wyciągniętej z najprzyjemniejszych snów.

Tego się nie da opisać słowami. To trzeba po prostu zobaczyć. Zwłaszcza lewitujące góry... Nie tylko Pandora ma się czym chwalić. Rasa ludzka też nie ma się czego wstydzić, zarówno kroczących mechów, może niezbyt nowatorskich, ale perfekcyjnie dopracowanych, jak i wszystkiego latającego, od małych helikopterów po wielkie, dostojnie płynące przed siebie fortece. Tego jeszcze nie było. Tak samo jak Na'vi. Tu nawet nie chodzi o wygląd, skądinąd naprawdę niezły (trzymetrowe, szczupłe, niebieskie humanoidy), chodzi o dopracowanie ich pod kątem podobieństwa ich do aktorów wcielających się w ich ciała. Idealnym przykładem jest Sigourney Weaver, niezapomniana Ellen Ripley z całej serii filmów o Obcym, w Avatarze grająca doktor Grace Augustine. Wystarczy przez sekundę rzucić okiem na jej niebieskiego surogata, by wiedzieć, kto zacz. I jedyną rzeczą, która mi nie przypadła do gustu, zgrzytem w kilkuletniej pracy realizatorów jest muzyka. Nie jest źle, muzyka symfoniczna w takim filmie zastosowana być po prostu musiała, ale... To się stało już za bardzo pompatyczne. Podniosły i poważny nastrój nie pasuje do baśniowej Pandory. Oczywiście, są momenty, gdy taka muzyka jest jak najbardziej pożądana i akceptowana, ale powinna być dozowana z umiarem. A jest jej po prostu za dużo.

Jest też wreszcie coś, w czym "Avatar" nie przypomina niczego dotąd stworzonego... Technika 3D. Wspomniałem, że nie jestem do tego przekonany. Głośno protestowałem przeciwko wyraźnemu rozmazywaniu się obrazu i irytujących zmianach kolorystyki. Ale teraz mogę powiedzieć że nie byłem. Bo takiego trójwymiaru jak w "Avatarze" to po prostu nie widziałem! Biję się w piersi, ostatni film w 3D widziałem ponad dwa lata temu i nie wiem, być może technika już się tak do przodu posunęła. Tym niemniej zostałem miło zaskoczony. Film mnie nie rzucił na kolana, idealnie nie jest, ale bardzo, bardzo pochylił ku ziemi. Zacznę od tego co mniej mi się podobało. Przedstawienie wielkich przestrzeni czasami wydawało mi się płaskie, głębia mi umykała. I kilka razy w filmie jednak doświadczyłem skakania obrazu. Tyle narzekań. teraz już tylko pochwały. Świetne przedstawienie drobnych elementów takich jak drobniutkie owady, źdźbła traw, jakiś tuman pyłu. Tutaj wszystko działa bez zarzutu, wszystko sprawia wrażenie bliskości widza. jednak jest coś co wbija w fotel i nie pozwala wstać. Hologramy. I tak jak poprzednio, tego nie można opisać, to można tylko ujrzeć na własne oczy. To wszystko razem wzięte sprawia naprawdę niesamowite wrażenie. Po raz pierwszy poczułem prawdziwą głębię obrazu, do tego będąc sceptycznie nastawionym. Wielki plus.

A na koniec coś, co mi spokoju nie daje, coś, czym chcę się z wami podzielić. Tsahaylu. Wielka sieć żywych stworzeń na całej Pandorze, pozwalająca połączyć się dowolnemu Na'vi z całą naturą, zwierzętami i roślinami za pomocą macek na końcu warkoczy. Nie kojarzy wam się to z czymś? A powinno... Przecież Andy Wachowski i Larry Wachowski w swoim największym dziele, "Matriksie" stosują podobny pomysł, połączenie wszystkich ludzi w jedną wielką matrycę... Czyżby James Cameronowi spodobał się ten pomysł i postanowił go zaadaptować na własny użytek?

Nie napisałem jeszcze, dlaczego "Avatar" nie jest jednak filmem przełomowym. Po prostu, nie wnosi nic nowego, jedynie doprowadza do perfekcji istniejące. To piękna baśń, prawdziwie z przesłaniem; nie powstydziliby się jej ani bracia Grimm ani Andersen. Niestety, baśń ograniczona przez ekran. Dzięki "Avatarowi" wiemy, że więcej w 3D nie zobaczymy. Pozostaje nam czekać na projektory holograficzne. Wtedy ujrzymy prawdziwy przełom. Jednak "Avatarem" Cameron daje znać, że będzie jednym z rozpoczynających, jak właśnie nie pierwszym tą, mam nadzieję zbliżającą się epokę kina. Bardzo polecam.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Avatar, Avatar i jeszcze raz Avatar. Takie filmy jak najnowsze dzieło Jamesa Camerona nie łatwo jest... czytaj więcej
Jamesa Camerona nikomu przedstawiać nie trzeba, podobnie, jak pytać, czy ktoś widział co najmniej jeden z... czytaj więcej
"Avatar", film z gatunku science-fiction, na który wiele osób czekało z niecierpliwością. Zapowiadany... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones